Loading

Pacyfik - Los Angeles - Sydney

LOS ANGELES - SYDNEY

W czasie manewrów wyjściowych, wszystko przebiegło spokojnie, dlatego po dwóch godzinach jazdy z pilotem, pozostawiliśmy za sobą nietknięte Alcatraz i Golden Gate i wypłynęliśmy w morze.

Tak po prawdzie to jest to określenie na wyrost bo trudno jest powiedzieć, że na trasie z San Francisco do Los Angeles "wypływa się w morze". Bardziej jest to żegluga przybrzeżna z wszelakimi możliwymi tego typu żegludze, ograniczeniami jak np. ograniczenie prędkości do 10 węzłów z uwagi na... śpiące wieloryby. Cały paradoks Ameryki: potrafią rozpętać wojnę na całym świecie a u swoich brzegów dbają nawet o to by statki przypadkiem nie zakłóciły spokoju odpoczywającym wielorybom. Wszyscy więc grzecznie posuwają się w rządku, ze ślamazarną prędkością. I nie chodzi tu o to, ze my także o wieloryby dbamy bo niejeden z nich, nawet w naszej kompani, był "wzięty na gruchę". Tu chodzi o to że kary za nieprzestrzeganie prędkości są ogromne, nawet w stosunku do naszych zarobków.

Później było Los Angeles. Manewry bardzo spokojne.

USS Iowa, welcome to Los Angeles [źródło: youtube.com]

Dostojnie przepłynęliśmy obok słynnego pancernika Iowa, szybko minęliśmy prawą burtą lezącą w "krzakach" słynną "Czarną Perłę" z Piratów z Karaibów i jeszcze szybciej przepłynęliśmy pod ogromnym mostem, z którego całkiem niedawno, skoczył sobie w samobójczym tchnieniu, jeden ze słynnych hollywoodzkich reżyserów: Ridley albo Tony Scott. Jest ich dwóch i nigdy nie pamiętam czy zginał ten od "Top Gun" czy ten od "Gladiatora".  A, że jestem zadeklarowanym fanem obu filmów, więc szkoda, że gościu nie skoczył wtedy gdy my pod tym mostem przepływaliśmy. Jak nic na pewno bym go złapał. Ale tylko po to by wysłać go do naszego kraju by spędził resztę życia próbując przetrwać za najniższa emeryturę. Może wtedy znalazłby naprawdę, słuszny i prawdziwy powód do samobójczego skoku.

Los Angeles było w miarę normalne. Normalne dlatego, że wreszcie robiliśmy pracę do jakiej jesteśmy przez lata przygotowywani, czyli przegląd tłoka na silniku głównym. A było tylko w miarę normalnie bo w żadnym amerykańskim porcie nigdy nic nie jest normalne. W Los Angeles nie wychodzę do miasta. Ładnych parę lat temu odbyłem swoją pielgrzymkę wedle prywatnej listy marzeń i zawędrowałem do Hollywood. Widokiem tym byłem silnie zawiedziony. Ot taka wioska. W TV wygląda dużo lepiej. Pod Teatrem Chińskim, przymierzyłem swoje stopy i ręce do odciśniętych stóp i rąk Jacka Nicholsona. Zadowoliłem się tym, że są takie same. I tyle. Więcej tam nie pojadę, bo nie warto. Obecnie, gdy cumujemy w Los Angeles to raczej jeździmy do Long Beach, po to by napić się piwa, czy zjeść amerykańskiego steka. Tak. Long Beach jest dużo bardziej filmowe niż Los Angeles i Hollywood razem wzięte.

Po 36 godzinach postoju, kiedy nowy tłok z nowymi pierścieniami spoczywał w silniku czekając na odpalenie, skończono operacje ładunkowe  i mieliśmy kolejne, tym razem wyjściowe manewry. Podczas jazdy z pilotem spokojnie obserwowaliśmy na ekranach komputerów jak zachowuje się nasz wymieniony tłok. Nie było ani śladu wątpliwości, że coś jest nie tak i mogłem odetchnąć z ulga i pogratulować moim chłopakom wspanialej roboty.

Teraz czekać tylko spokojnie pozostało na telefon z mostku.

"-Chief. Captain speaking Pilot off. Begin of sea passage twenty two hundred. We speed up to 95 revolutions."- usłyszałem w słuchawce telefonu, gdy ten się odezwał.

Odpowiedzialnym "OKAY "co oznacza ze naprawdę w maszynie jest OK i bez problemów, a po sekundzie  po odłożeniu słuchawki zwróciłem się do moich ludzi: "Panowie. Początek podroży morskiej 22.00. 95 obrotów". W tym momencie mechanik wachtowy rusza by odpalić wyparownik, który produkuje dla nas słodką wodę, a służbowy oiler idzie spisać liczniki paliwa, które ja później wprowadzam do komputera by obliczyć stan paliwa na Początek Podróży Morskiej. Jeszcze tylko wychodzę na maszynę, zerkam z góry na potężny silnik wielkości domu. Słucham lubianych przez siebie dźwięków; stukot zaworów wydechowych, gwizd rozpędzającej się turbiny... i cieszę się widząc i czując jak mój silniczek radośnie produkuje 30 tysięcy koni mechanicznych i pcha do przodu przy pomocy olbrzymiej śruby napędowej 42 tysiące ton stali szybciej i szybciej.  I tak kończy się mordęga związana z portami i manewrami. Teraz przed nami tylko bezkresny ocean. Porażający wszędobylski błękit oceanu łamany bielą fali dziobowej będzie nam towarzyszył przez następne 16 dni. Przed nami żar tropików gdzie woda za burta ma 30 stopni, a w siłowni zrobi się naprawdę gorąco. Przejdziemy jeden zwrotnik, później równik, później linie zmiany daty i kolejny zwrotnik. Później błękit zmieni się w szmaragd w okolicach Nowej Zelandii i w głowę wtłoczy się świadomość, że dalej już od domu być nie można...

Ale wiem, że będzie dobrze. To Pacyfik przecież. Ocean Spokojny. Wiem, że na całej trasie pogoda będzie dobra i wiem ze oprócz błękitu będą nam towarzyszyły setki delfinów hasających przy dziobowej gruszce. Wiem, że niejeden wieloryb pomacha nam boczną płetwą wielkości skrzydła samolotu i wiem, ze niejedna orka błyśnie swym białym okiem na idiotę biegającego po pokładzie. Bo zamierzam dalej biegać i to ja jestem tym idiotą. I nie chodzi tu ani o zdrowie ani o utrzymanie wagi.

Biegając mam okazje spoglądać na zachodzące słońce. Po raz piąty jestem na Pacyfiku i nieodmiennie będę polował na zielony promień zachodzącego słońca.

Pojawia się rzadko. Widzieli go nieliczni, a mechanicy w ogóle. Ja muszę go zobaczyć, no bo kto jak nie ja...

Zielony promień słońca, Chałupy, 3 sierpnia 2012 [od 0:25] [źródło youtube.com]

Pacyfik to nie tylko poszukiwanie zielonego promienia słońca. Jest taki ogromny i różnorodny, że można by o nim, co najmniej napisać książkę. Dla mnie Pacyfik jest oceanem szczególnym. Myślę, że najbardziej popędziły mnie na morze  marzenia związane z Pacyfikiem. To z Pacyfikiem styka się Australia. Kraj dla mnie szczególny. Raz, że przygodę z Tomkiem Wilmowskim rozpocząłem od Australii , a dwa to lat temu wiele, podczas wizyty mojej rodziny z Australii, obiecałem im, że kiedyś ich odwiedzę. I zrobiłem to ! W lipcu 2000 roku zrealizowałem swoją obietnicę. Jako pierwszy Suski z Polski , odwiedziłem Suskich w Australii. Zaś w dzień Nowego Roku 2001, dzięki mojej kuzynce Krystynie mogłem poczuć się jak mój młodzieńczy bohater Tomek. Wpierw przytuliłem do siebie pachnące eukaliptusami niedźwiadki koala, a później wyposażony w odpowiednią karmę, z ręki karmiłem niezliczone, żarłoczne kangury. Oczy mnie się świeciły z radości bardziej niż, styczniowe, letnie, australijskie słońce. W  takich to chwilach, człowiek uświadamia sobie, że było warto. Lata poświeceń i walki nie poszły na marne. Opłaciło się trwanie przy swoich marzeniach.

    Jak już wspominałem, los przewrotny jednak jest i jeżeli nas nagrodzi to chwilę później nam przywali. Tak stało się tym razem. Następnego dnia, po spotkaniu oko w oko z kangurami, dotarła do mnie wiadomość o śmierci ojca. Wiedziałem że na pogrzeb nie dam rady dolecieć, tak jak wiedziałem, że jestem marynarzem, a w tym zawodzie trzeba być odpornym. Trzeba najgorsze co się przytrafi brać na klatę. Dlatego nie wszyscy mogą pływać.

Pod mostem w Sydney ( w tle słynna Opera)Australia to także Sydney. Swego czasu gdy bawiłem się w Naszą Klasę, napisałem, że dwa najpiękniejsze są miejsca na ziemi: Bystrzyca Górna i Sydney w Australii. Gdy człowiek stanie pod Opera House i patrzy na słynny most to, przynajmniej ja, czuję się jak w raju. To jest tak cudowne miejsce, dla mnie szczególnie. W 1988 roku, podczas podróży dookoła świata, nasz żaglowiec, Dar Młodzieży uczestniczył w Zlocie Żaglowców w Australii.

I jako jedyny z dwóch setek innych, przepłynął pod sydnejskim mostem pod pełnymi żaglami. Komendant Wiktorowicz rozkazał rozwinąć największą biało czerwoną banderę (ponad sześć metrów) i wysłał studentów na maszty. Ci w tempie ekspresowym rozwiązali baranki na rejach, zeszli z masztów i siłą 120 chłopa chwycili za liny. Kiedy białe żagle rozwinęły się w całości, Sydney oszalało! Nikt się takiego wyczynu tu nie spodziewał.

Dar Młodzieży pod mostem w Sydney w 1988 roku [od 1:55] [źródło: youtube.com]

     Ja na tym żaglowcu trzy razy byłem. Wino i piwo z ludźmi, którzy dokonali tego wyczynu piłem. Z synem słynnego komendanta razem awansowaliśmy. Ja na Chiefa on na Kapitana. Razem niejedną butelkę ginu osuszyliśmy. Dzisiaj mam satysfakcję. Kiedyś w Sydney, później w Brisbane, w domu marynarza wisiały plakaty Daru Młodzieży, ubranego w żagle pod mostem w Sydney. Z dumą mogłem więc pokazać swoim ludziom, nie Polakom, że oto stoją przed moim statkiem treningowym, na którym zdobywałem swe marynarskie ostrogi.

Do dziś mam wielki sentyment do Daru Młodzieży, bo Dar..... podobnie jak Bystrzyca i Sydney jest statkiem najpiękniejszym na świecie.

Kiedy będziecie w Gdyni na Skwerze Kościuszki i będziecie mieli to szczęście, że przy kei oba Dary będą stały, spójrzcie do góry na reje. Wierzcie mi. Tam jest prawdziwe życie. Czterdzieści dziewięć metrów nad ziemią, tam hen, na cienkiej stalowej lince stojąc okrakiem, chłopcy stają się mężczyznami, a szczury lądowe marynarzami.

A jeśli wam się uda i wejdziecie na pokład, któregoś Daru, to stojąc na szczycie trapu, pochylcie głowę w kierunku bandery. Tak należy robić, taka jest morska tradycja.

Pacyfik to także egzotyczne wyspy. Tahiti, port Papetee, wręcz raj na ziemi. Widok jak z bajki i żadne foldery reklamowe biur podróży nie oddadzą ich uroku.

Kartka z kalendarza


Czwartek, 18. Kwietnia 2024
Imieniny obchodzą:
Apoloniusz, Bogusław, Bogusława,
Flawiusz, Gościsław

Do końca roku zostało 258 dni.
Zodiak: Baran

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 57 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3259508