Loading

PIRACI Z KARAIBÓW V/2 - Miejsce zakręcone

KARAIBY - MIEJSCE ZAKRĘCONE

Karaiby. To fajne zakręcone miejsce. Takie nierealne, takie filmowe. Nie trzeba pić, ani pobierać innych używek, by mózg płatał figle. By ogarnęła człowieka umysłowa cofka.  Mnie się takie coś przydarzyło parę miesięcy temu, podczas pierwszego pobytu w La Guaira w Wenezueli. Jeśli ktoś uczył się geografii, a nie wiedzieć, czemu obecna młodzież geografii nie lubi i ma problemy z odpowiedzią na najprostsze pytania, to zapewne jest świadomy tego, że Wenezuela to kraj górzysty dosyć. Żyjąc w naszym kraju mierzymy świat naszym okiem, czyli góry odseparowane są od morza. Co prawda jesteśmy tym biednym krajem, że mamy odwrotnie jak wszędzie indziej, czyli góry mamy na południu, a morze na północy? Jednak zawsze nam towarzyszyć będzie wyobrażenie, że jak morze to nie góry. Ale świat jest inny. W wielu jego rejonach góry większe od naszych maleńkich Tatr, wystające prosto z morza, to normalka.
  Ja będąc obyty ze światem w pełni byłem tego świadomy, ale w La Guaira zadziałała karaibska umysłowa cofka.

    Po wieczornych manewrach wejściowych do portu, wyskoczyłem na chwile na burtę. Popatrzyłem na niebo w ciemności, na błyskające gwiazdy na niebie i stojąc tak z zadartą do góry głową, jakbym podziwiał iglice Pałacu Kultury stojąc u jego progu, stwierdziłem, że widocznie mocno zmęczony jestem, gdyż hen u góry, na wysokości gwiazd zobaczyłem świecący krzyż. Byłem w komunistycznym kraju, więc na pewno mam zwidy. Tak się uspokajając poszedłem spać.

    Rano zapomniałem o zwidach i po śniadaniu wyskoczyłem na tradycyjną fajkę na burtę. Wpierw zobaczyłem zieleń. Powoli unosiłem głowę do góry kosząc wzrokiem tropikalną roślinność. Gdy osiągnąłem maksymalne wychylenie łba, grożące niemal złamaniem karku, rozdziawiłem gębę jak wrota stodoły, papieros odlepił się od warg i opadł na ziemie, znaczy się stalowy pokład. Na szczycie olbrzymiej góry rzeczywiście, za dnia zauważyłem krzyż i jedyne, co bylem zdolny wtedy wypowiedzieć to był zaskoczone słowa: „ K---a, Giewont!”. Okolica góry jednak żadną miarą nie przypominała Zakopanego. Co gorsza, wpierw nawet mi nie zaświtało w głowie, że nie jestem w naszej zimowej stolicy? Z niedowierzaniem oglądałem reklamowe bilbordy w mieście, z których biła jasność uśmiechu martwego już Hugo Chaveza, prawie martwego Fidela Castro i całkiem martwego Che Guevary. Mówię sobie, co jest do cholery? Co Fidel i reszta jego czerwonej bandy robią w Zakopanem, pod Giewontem?!!! Musiało trochę czasu minąć. Musiałem sztachnąć się porządnie papierosem by umysł swój oświecić. Normalnie, gdyby na statku był alkohol, to nie doszłoby do takich zwidów gdyż łyczek whisky, jest jak oliwa dla trybów maszyny mózgiem zwanej. A tak dopiero jak pociemniało mi w oczach od porannej fajki, odzyskałem swobodę umysłu. Wpierw wydało mi się że jest za ciepło jak na Zakopane. Później doszło do mnie, że góra przede mną jest dwukrotnie większa od prawdziwego Giewontu (3400 m n.p.m) , do tego wystaje z wody i mimo ze ma krzyż na szczycie, to za cholerę nie może być Giewontem. Ponadto Górale prędzej w zastaw oddali by ostatnie kierpce, niż pozwoliliby na to by w ich mieście na bilbordach Chavez , Fidel i Che, razem lub osobno, stali. Co do tego ostatniego to nie jestem taki pewny, bowiem ostatnio po otwarciu archiwów tajnych przez lat 50, wyszła na jaw sprawa "Goralenvolk". Jeśli komuś życie miłe to lepiej nie pytać o tą organizacje podczas pobytu na wakacjach na Podhalu. Bo można zaliczyć, przy łucie szczęścia, kierpca w dupie, a przy kompletnym pechu, brony w plecach. Skoro wtedy zgodnie współpracowali z Niemcami to na pewno, po odpowiednim sypnięciu dutkami, czuli by się w obowiązku rozmieścić bilbordy z wymienionymi wcześniej postaciami. Głupio pisać o tym szczególnie mnie, gdyż polowa mnie pochodzi z Podhala, a nawet wjeżdżając tam można zobaczyć powitalne znaki "witamy w powiecie suskim na ziemi suskiej”, ale trzeba stawić czoło prawdzie. Może się okazać, że ci, co wyjechali na roboty do Niemiec tak naprawdę pojechali tam z własnej woli, gdyż taka była polityka "Goralenvolk". Tak było i tego się nie zmieni. Tak jak nie znaczy, że wszyscy podhalańczycy zgadzali się z "Goralenvolk". ( Ale dlaczego głosują na Kaczora??).
     Pominąwszy historyczne wspomnienia nim skończyłem fajkę dotarło do mnie, że jestem w kraju szczęśliwości wiekuistej, w którym panuje wiecznie trwający, szczęściem obdarzający ludzi socjalizm. Znaczy się byłem w Wenezueli. Mając jednak pewne doświadczenia z panowaniem socjalizmu, postanowiłem porównać obie wersje, czyli południowoamerykańską ze środkowo-europejską. Pomóc mi w tym miał, weteran socjalizmu i bałkańskiej wojny, kosowski Serb, czyli nasz kapitan, Borys, Popović. Nie dokonaliśmy jednak naszych porównań w La Guaira z uwagi na to, że świeżo bardzo po śmierci prezydenta  Chaveza w kraju prohibicja zapanowała, czyli nie sprzedawano nawet wspomnienia po alkoholu. Ciężko się dyskutuje o suchym gardle i bardzo trudno przeprowadzić badanie, jeśli tryby w mózgu nie są odpowiednią oliwą smarowane.

      Na szczęście w następnym wenezuelskim porcie, Puerto Cabello ( 98 mil na południe od prawdziwej Tortugi), szczęśliwy kraj miał już nowego prezydenta, więc nie mieliśmy oporów by wyskoczyć na miasto i posmakować wenezuelskiego socjalistycznego miodu. Jest to normalne w naszym zawodzie. Po iluś tam tygodniach zamknięcia w stalowej puszce, by zachować, choć pozory normalności i dla zdrowia psychicznego, należy wyskoczyć na miasto, usiąść, w jakim lokalu i wypić parę piw lub drinka. Piwo na lądzie ma inny smak niż to na statku. Parę godzin wolności, jakie sobie w ten sposób darujemy, pozwala na naładowanie akumulatorów niezbędnych do przetrwania kilku następnych tygodni na wodzie.

    Dla kogoś pracującego od ósmej do siedemnastej, od poniedziałku do piątku, może wydać się to dziwne, ale my tutaj podczas czteromiesięcznego kontraktu jesteśmy dyspozycyjni 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Nie ma niedziel, nie ma świąt. Naszym świętem są postoje w tych portach, w których uda się nam zejść na ląd. Kiedyś było inaczej. Kiedyś statki stały w portach dużo dłużej i bywało, że załoganci podczas tych postojów, pozbywali się miesięcznych wypłat. Teraz jest inaczej. Szczególnie na kontenerowcach. Postój w porcie liczony jest w godzinach. Kiedy trafi się dzień lub dwa postoju, nierzadko bywa, że wykorzystuje się te dni na przeglądy silnika głównego, co czyni z miejsca wyjście do miasta niemożliwym dla załogi maszynowej. Bywa ze podczas dłuższych postojów "złażą " się na statek przeróżne inspekcje, klasyfikatorzy, dokonując rocznych lub dwuletnich przeglądów. Wtedy senior management, czyli ja i kapitan, możemy kompletnie zapomnieć o wyjściu. Ale trafia się takie Puerto Cabello, gdzie nie należy się spodziewać ani dostaw, ani inspekcji, ani bunkrowania, ani wizyt z biura i można sobie pozwolić na chwile zapomnienia. W takiej to właśnie sytuacji byliśmy z Borysem i jak tylko obrobiliśmy się z procedurami po przybiciu do kei, pobiegliśmy na miasto w tempie wielbłąda śpieszącego do najbliższej oazy.
   Zaraz za bramą portowa doznaliśmy szoku. Byłem tu cztery lata temu i już na pierwszy rzut oka widać, że kraj podupadł na zdrowiu proporcjonalnie do zdrowia poprzedniego prezydenta.

Nawet za najgłębszej komuny, u nas nie było tak biednie, tak brudno, tak ubogo. Wenezuela to jeden z największych dostawców ropy naftowej na świecie. Gdybyśmy w Polsce mieli, choć ćwierć tego potencjału, jaki oni mają, to pól Europy stanęłoby w kolejce do nas z wystawionymi rękami po pieniądze. Lekarze, pielęgniarki czy nauczyciele zarabialiby więcej niż taki chief mechanik. Chociaż co do nauczycieli to nie jestem przekonany. Nie można zarabiać dużo za 18 godzin pracy w tygodniu. Dla porównania, ja czasami pracuje 70 -80 godzin tygodniowo i 24 godziny jestem na st-by. Mój rekord nie spania wynosi 72 godziny. Czasami manewry trwające dobę to normalka (przejście Kanału Panamskiego), a podczas manewrów tak jak kapitan nie możne opuścić mostku, tak ja nie mogę opuścić siłowni. Doszło do tego, że wprowadzono prawo zabraniające pracować dziennie dłużej jak 14 godzin( minimum musi być 10 godzin odpoczynku na dobę), ale dla niektórych stanowisk, ciężko jest się trzymać wytycznych płynących z tego prawa.  I za to właśnie nam płacą. Za realnie przepracowane godziny i pełną dyspozycyjność. Nie narzekamy, nie płaczemy, nie strajkujemy. Robimy swoje. Nikt nam nie kazał być marynarzami. To nasz wybór w pełni świadomy. Jeśli świadomie wybiera się prace, zawód, to, dlaczego później ludzie narzekają? Jeśli zaś wybór był nieświadomy to nie pozostaje nic innego jak..... prace (zawód) zmienić. W każdym człowieku, bowiem tkwi jakiś potencjał... czasami przez cale życie nieodkryty...
   W Wenezueli zaś jak dało się zauważyć należałoby zmienić.... wszystko. Wpierw taksówki. Nigdy nie jechałem w tak brudnym samochodzie, po tak nierównych drogach. Szczęściem naszym droga nie była długa. Ot paręset metrów. Można by zrobić sobie spacerek, ale kto zaryzykuje poruszanie się pieszo po przyportowych ulicach? Ani ja, ani mój towarzysz weteran wojny na Bałkanach nie byliśmy skłonni podjąć takiego ekstremalnego ryzyka.
      Kazaliśmy się zawieźć do najbliższego baru. Taksówkarz coś tam hablal po espaniola, ale kto by go kurde zrozumiał. Wysadził nas pod obiecująco wyglądającym lokalem. Wpadliśmy do środka jak konie do wodopoju po Wielkiej Pardubickiej i...... nie mogliśmy się dogadać z barmanem! To bydle nie chciało nam sprzedać cervesa, czyli piwa. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przy barze pojawiła się dziewoja, która już na pierwszy rzut oka wyglądała na taką, co świadczy przeróżne, wymyślne usługi. Obyta była, gdyż hablala po englese i wytłumaczyła nam, że z uwagi na wybór nowego prezydenta ponownie w kraju, wprowadzono prohibicje. Szczeny nam opadły prawie do podłogi. Nawet za naszych zamierzchłych czasów, gdy wybierano nowego pierwszego sekretarza z tej okazji wóda lała się strumieniami. Ale widać Wenezuela ma inny pomysł na socjalizm. Poszli dalej niż my, bo u nas prohibicja była tylko do trzynastej. Po dłuższej chwili doszło do nas, że dziewoja proponuje nam, że zaprowadzi nas do miejsca, w którym będziemy mogli się napić. Bez mrugnięcia okiem zgodziliśmy się z okrzykiem " vamos" (w drogę!).
     Nie uszliśmy daleko. Ot następne drzwi za barem. Długi korytarz, a w nim po obu stronach szereg drzwi pomalowanych na zielono, wyglądających jak boksy dla koni. Następne pomieszczenie, bardziej obszerne. Jeden stolik w okolicy drzwi do kibla. Dziewoja zaprasza byśmy usiedli.  A zrobiła to takim gestem jakby nam proponowała stolik w Ritzu. Spojrzeliśmy po sobie z Borysem. Co jest do cholery? Mamy robić za babcie ( a raczej dziadki) klozetowe??? Już nam się nie podobało, więc nawet nie posadziliśmy naszych tyłków na krzesłach. W tym czasie uchyliły się jedne z zielonych drzwi i zamiast konia wyszła z nich dziewczyna na oko w okolicach lat 18, choć zabić bym się za to nie dał. Lampy się nam zapaliły w głowach. Bez słowa podeszliśmy do najbliższych zielonych drzwi i bez wahania uchyliliśmy je. W środku, w pokoiku, dwa na dwa metry, stało tylko łóżko, na którym siedziały kolejne dwie dziewczyny, jeszcze młodsze. Otworzyliśmy kolejne drzwi. Ten sam widok.      Parsknęliśmy z Borysem śmiechem, gdyż to, co wydawało się boksami dla koni, było burdelem dla Filipków. Widok był żenujący. Wyspa Tortuga z filmu „Piraci z Karaibów” w zestawieniu z tymi boksami jawiła się, jako luksusowy kurort leczniczy. Podziękowaliśmy dziewoi za opiekę, za jeszcze niedoniesione piwo i zmyliśmy się z tego miejsca tak szybko, jak tylko to było możliwe. Miałem wrażenie, że tam kiła z aidsem po ścianie maszeruje, walcząc o pierwszeństwo do najbliższego karalucha.  
     Jakieś sto metrów dalej odnaleźliśmy restauracje Milano. Znałem ją z poprzednich tu pobytów, więc bez wahania weszliśmy do środka. Usiedliśmy przy barze. Barman jednak nieugięty był. Mimo że przed sobą mieliśmy baterie wszelakich alkoholów świata, spędziliśmy wieczór pijąc.... kawę i coca cole. Cholera, teraz w strachu żyjemy. Jak się we flocie rozniesie, że Suski z Popoviciem, spędzili wieczór pijąc kawę i colę, to tsunami śmiechu sięgnie, co najmniej połowy oceanu, a historia ta będzie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jak nic zaistniejemy w marynarskiej historii.

    Na statek wróciliśmy grzeczni i trzeźwi jak nigdy. Niech szlag trafi wenezuelski socjalizm!
Nawet nam teraz do głowy nie przychodzi byśmy mogli wyjść na ląd jeszcze raz w tym kraju. Na zabawę, więc w tym rejonie świata zostały nam tylko Vera Cruz w Meksyku i Kartagena w Kolumbii. Pod warunkiem oczywiście ze przypłyniemy do tych portów o odpowiedniej godzinie i -miejmy nadzieje- dokerzy będą się obijali w pracy, dzięki czemu postoimy dłużej niż osiem godzin.
  

Kartka z kalendarza


Czwartek, 25. Kwietnia 2024
Imieniny obchodzą:
Jarosław, Marek, Wasyl
Do końca roku zostało 251 dni.
Zodiak: Byk

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 52 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3270449