Loading

PIRACI Z KARAIBÓW V/1 - Karaibski luz

KARAIBSKI LUZ

Na Karaibach człowiek jest kompletnie wyluzowany i nie wiem czy to dzięki temu wyluzowaniu, czy palącemu słońcu, czy wypitemu rumowi, zdarza się, że ogarniają człowieka zwidy.
Pewnego dnia, pięknego i słonecznego, (bo nie wyobrażam sobie innego na Karaibach) pędziłem uliczkami miasta St John na Amerykańskich Wyspach Dziewiczych. Virgin Islands to takie miejsce na ziemi, w którym jednocześnie można spotkać dziewięć największych na świecie statków pasażerskich świata. Sam fakt ten powinien świadczyć dobitnie o atrakcyjności tego miejsca.
Statek pasażerskiMieliśmy takie szczęście, że zawsze w dniu, w którym przybijaliśmy do St John, razem z nami przybijało dziewięć tzw. pasażerów (statków pasażerskich), co od początku, od samego rana, powodowało pewien wyścig o pierwszeństwo do pilota. Jeśli statek się spóźniał na stacje pilotową wtedy mieliśmy przerąbane, bo trzeba było kwitnąć w st-by do czasu aż pilot wprowadzi do portu te dziewięć białych pudełek.   Mówiąc: „statki pasażerskie" mam na myśli te ogromne pływające pudła, przy których Titanic jest zabawką ledwie. Wystarczy powiedzieć że największy z nich ma cztery tysiące załogi i zabiera na pokład prawie pięć tysięcy pasażerów, zaś jego ledowy ekran umieszczony na górnym pokładzie ma rozmiary ekranu kinowego.

Do St John zawsze przybywaliśmy prosto z...zimnej, bardzo zimnej Kanady, nie można, więc się dziwić, że człowiek skołowany był jak po beczce rumu i wypisz wymaluj minę miał Jacka Sparrow'a. Dodatkowo w sytuacji kłopotliwej owego dnia byłem, bowiem gdy leciałem do Miami by zamustrować na statek, Lufthansa uprzejma była zgubić mój bagaż. Jak tylko trap, czyli „składane” schody, które łączą statek z lądem, opadł na ziemie jak poleciałem na miasto trochę ciuchów dokupić.
A że w Kanadzie było minus 20, a tutaj plus, 30 więc taka różnica temperatur, plus zapachy płynące z tropiku, powodowały u człowieka oszołomienie jakby się naćpał czegoś.
    Chociaż początkowo nie odczuwałem w ogóle karaibskiego efektu. Ot pędziłem sobie przez miasto podziwiając krajobrazy i toczące się wokół życie. Nawet byłem świadkiem scenki całkiem śmiesznej. Śmiesznej na tyle, że aż kroku zwolniłem by dłużej być jej świadkiem. Oto policjant (czarny, bo tu wszyscy są czarni) tłumaczył coś tubylczemu kierowcy, również czarnemu, który widocznie popełnił jakieś wykroczenie drogowe, albo po prostu nie spodobał się policjantowi. Tu dodać muszę, że Wyspy Dziewicze to jest jedyne terytorium USA, na którym obowiązuje ruch lewostronny. Cała scenka wyglądała na tyle śmiesznie, że wręcz niemożliwym się wydaje by dobrze ją opisać. Specyficzny język angielski, jakim się tubylcy posługują, oraz sposób zachowania powoduje, że miałem wrażenie iż nie rozmawiał to policjant z dorosłym obywatelem, ale bardziej to przypominało rozmowę dwóch niedorozwojów, którzy próbują opowiedzieć sobie o kolorach będąc niewidomymi od urodzenia. Nigdy nie wiadomo czy śmiać się czy płakać, czy traktować tutejszych ludzi poważnie czy z pobłażliwym kpiarskim uśmiechem.
Nie sądzę bym zbytnio się przejął, jeśli taki policjant udzieliłby mi jakiejkolwiek reprymendy. Ale to ja. Rasista przesiąknięty rasizmem do szpiku kości. Nie chciałem być rasistą. Kiedy w Akademii Morskiej na jednych z zajęć prowadzący spytał się nas czy jesteśmy już rasistami, myślałem, że sobie kpi, bo przecież nikt rasistą się nie rodzi.
Na naszą przeczącą odpowiedź, nasz adiunkt tylko powiedział krótko, że jak zaczniemy pływać to rasistami się staniemy. Rzadko przyznaje racje ludziom z mojej Alma Mater, ale w tym przypadku wszystko sprawdziło się, co do joty. Gdy człowiek świata trochę zobaczy, faktycznie, wpierw staje się rasistą.
Minąłem, śmiejąc się pod nosem, dyskutujących ze sobą panów i po chwili stałem się z kolei ofiarą polskiego systemu szkolnictwa. Przez lata, bowiem wychowywani byliśmy w wojenno- bohatersk0- martyrologicznej atmosferze, więc trudno było uniknąć oddziaływania tejże na nowoczesne życie. Nie dziwne, więc jest, że gdy zobaczyłem nad sobą cień skrzydlaty, prawie krzyknąłem "lotnik kryj się!” i rozpocząłem intensywne, rozpaczliwe poszukiwania rowu, w którym mógłbym swe ciało złożyć, a jednocześnie przez głowę przeszła mi myśl, że cholera, atakuje mnie jakiś tutejszy duży orzeł. Nie zmieniało to faktu, że rów, w tym przypadku również przydatny mógłby się okazać. Zabrało mi chwile by się zorientować, że to jednak samolot ten cień utworzył i nie był to wcale Messerschmitt ani Stukas. To była zwykła wodna taksówka, czyli najlepszy środek lokomocji do przemieszczania się między wyspami. A że lądował prawie w centrum miasta???

Kartka z kalendarza


Czwartek, 25. Kwietnia 2024
Imieniny obchodzą:
Jarosław, Marek, Wasyl
Do końca roku zostało 251 dni.
Zodiak: Byk

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 253 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3270870