Loading

PIRACI Z KARAIBÓW V/1 - Śladami Jack'a Sparrow'a

ŚLADAMI JACK'A SPARROW'A 

Wiele lat temu, w tych zamierzchłych czasach, gdy byłem już, co prawda senior oficerem, ale tylko Drugim Mechanikiem, przymierzałem się do oglądnięcia filmu „Piraci z Karaibów” dobre pół rejsu. Zrażony byłem wszelakimi produkcjami mającymi słowo „Piraci" w tytule; ani to było śmieszne ani prawdziwe i nie zamierzałem ponownie się zawieść. Nawet „Piraci" Polańskiego nie powalili mnie na kolana, choć produkcji filmu kibicowałem, Polańskiego cenię, a statek „Neptun” wybudowany specjalnie na potrzeby filmu osobiście widziałem i dotykałem, gdyż każdy to może zrobić będąc przypadkiem w Genui. „Neptun” robi tam za muzeum. 

Galeon "Neptun" z filmu "Piraci" [źródło: youtube.com]

Nadszedł jednak taki dzień, że w monotonnej żegludze nie miałem już co oglądać, więc - chcąc nie chcąc - włączyłem „Piratów z Karaibów”. Już pierwsza scena z głównym bohaterem powaliła mnie na ziemię i stałem się natychmiast dozgonnym fanem Jack'a Sparrow'a. Sposób, w jaki stał na rei masztu, jego sposób zachowania i ruchy najwierniej oddawały atmosferę panującą na Karaibach. Co ciekawe - w tym właśnie czasie płynęliśmy przez Morze Karaibskie i oglądając film czułem atmosferę Karaibów. Bo ona jest tak inna od innych na świecie jak inny jest Jack Sparrow wśród pirackich hersztów.
Obecnie ponownie jestem na Karaibach i gdzieś tam, w duszy, i pod głowy deklem ciągle gra ten duch. Płynąc z Wenezueli na Jamajkę, kilka godzin po zrzuceniu pilota (spokojnie, nikt go nie zrzucił; facet zszedł spokojnie ze statku po sznurowej drabince), przepływa się nawet koło wyspy Tortuga. Człowiekowi oczy się śmieją na samo wspomnienie jak było kiedyś. Bo przecież Tortuga była główną przystanią Jack'a by... poużywać beztroskiego życia. Tego obecnie można mu zazdrościć. Płynął gdzie chciał, robił, co tylko chciał.... a my jego spadkobiercy? Płyniemy tam gdzie inni chcą i do tego według ściśle określonego rozkładu jazdy. Czasami tysiące mil dzielą jeden port od drugiego, a my musimy tam przyjechać jak tramwaj, dokładnie o określonej godzinie. Czuję jak Jack brechta się z nas mocno, wyrywając zębami korek z butelki rumu. Teraz nawet i tej butelki rumu na statku nam też zabroniono...

Ale nikt nie narzeka na Karaibach, prawdziwym raju na ziemi. Nawet my, mechanicy okrętowi, nie narzekamy, a chyba powinniśmy. Krystalicznie czysta woda za burtą ma tutaj czasami aż 36 stopni Celsjusza, wystarczająco by zmartwić każdego mechanika, bo nie wiadomo jak w takich temperaturach zachowają się systemy chłodzenia. W samej siłowni temperatura dochodzi czasami do 50 C. I tu się cieszę, że jestem takim maszynowym Jack'iem, czyli chiefem; mogę sobie siedzieć w klimatyzowanym Control Roomie i o temperaturze w siłowni zapomnieć. Przecież zawsze mam coś do zrobienia na komputerze! A udawać, że na kolejnych komputerach z uwagą obserwuje prace silników, maszyn i urządzeń nauczyłem się perfekcyjnie już w pierwszym roku mojego chiefowania. Oczywiście prawdziwy Jack, zapewne trzymałby w lodówce napoczętą butelkę rumu, ale obecnie kompanijne przepisy kategorycznie tego zabraniają (kolejny powód by Sparrow pękał ze śmiechu).

Zwiastun filmu Piraci z Karaibów [źródło: youtube.com]

Co lepsze, nawet tu, na Karaibach, podlegamy kontroli trzeźwości niczym kierowcy na polskich drogach. W każdej chwili może wpaść jakiś „authority”, kazać dmuchnąć w balonik i jeśli wyjdzie więcej jak 0.2 promila to bye, bye praco i żegnajcie pieniądze. Jak powiedziałem jednak, nikt nie narzeka na Karaibach, gdyż narzekać tutaj jest bardzo trudno. Dużo łatwiej za to jest cieszyć się życiem. Każdego z nas dopada duch Sparrow'a, choć mamy nad nim przewagę - nie czekamy na Tortugę. Dla nas każdy port tutaj jest taką wyspą Tortugą.

Pierwsze moje prawdziwe spotkanie z Karaibami odbyło się w dość dziwnych okolicznościach: wylądowałem w szpitalu! Przed dojazdem na Dominikanę, gardło niewyleczone jeszcze przez jedenastu lekarzy, tak mnie n**... sorry: tak mnie bolało, że zmuszony byłem poprosić Starego (Stary to Kapitan) o wizytę u lekarza. Tak się złożyło, że jednocześnie ze mną do lekarza udał się również mój niemiecki kadet maszynowy, Hoggie. Hoggie zaś to osobna historia warta osobnego opowiadania. W skrócie ujmując: chłopisko trzydziestoletnie, dwa razy większy ode mnie, a na statku rozklejał się jak dziecko. Ciągle mu było źle; a to praca za ciężka, a to morze bujało.... Było mu tak źle i obnosił się po burcie z taką miną męczennika, że aż pewnego dnia w przypływie dobroci (czasami mi się to zdarza), podczas postoju w Kartagenie w Kolumbii mówię mu: "Hoggie. Idź do miasta, wypij parę piw, znajdź sobie jakąś dziewczynę lub dwie, wyluzuj się...” Hoggie wysłuchał mej propozycji uważnie. Chwile pomyślał i mówi: „OK chief, ale wpierw zadzwonię do taty czy mogę iść do miasta...” Omal nie spadłem z krzesła. Chłop miał lat trzydzieści, a żeby iść wypić piwo lub znaleźć laskę to wpierw musiał zadzwonić do taty. Niewiarygodne.
A do tego był chory. Miał wrzody żołądka i nie wziął zapasu leków, skutkiem, czego razem ze mną pojechał do lekarza w Santo Domingo, czyli stolicy Dominikany.

Kartka z kalendarza


Sobota, 20. Kwietnia 2024
Imieniny obchodzą:
Agnieszka, Amalia, Czesław, Czech,
Czechasz, Czechoń, Florencjusz,
Florenty, Nawoj, Sulpicjusz, Szymon,
Teodor

Do końca roku zostało 256 dni.
Zodiak: Baran

Kontakt

Administrator
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Teraz na stronie

Odwiedza nas 126 gości oraz 0 użytkowników.

Statystyka

Odsłon artykułów:
3264868